Gdy usłyszałam wiadomość, że na ekranach kin zagości Roland – ucieszyłam się. Cykl „Mrocznej Wieży” jest fenomenalną, acz chaotyczną, momentami niespójną przygodą. Potyczki czy dylematy rodzące się na kartach książki sprawiają, że przez cały cykl dosłownie się płynie, chcąc jak najszybciej odkryć tajemnicę tytułowej wieży.
Z wypiekami na twarzy śledziłam poczynania twórców ekranizacji i jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że film będzie alternatywną wędrówką rewolwerowca. Z każdą kolejną informacją produkcja budziła coraz to większe kontrowersje, jednak mimo tego łudziłam się, iż film spełni moje oczekiwania. Czara wątpliwości zaczęła pęcznieć wówczas, gdy pojawiły się niepochlebne opinie zza granicy. Czyżby twórcy zapomnieli oblicza swoich ojców?
Mroczna Wieża. Mistyczna konstrukcja dzięki której istnieje wszechświat. To ona chroni nasz świat przed demonami zamieszkującymi ciemność. Pewnego dnia pojawia się Człowiek w czerni (Matthew McConaughey) chcący zniszczyć wieżę. Powstrzymać go może tylko Roland Deschain (Idris Elba), będący ostatnim rewolwerowcem. Rozpoczyna się wojna, na szali postawiono losy świata. Tymczasem Roland wyrzekł się swojego kodeksu, zapomniał, co to znaczy być rewolwerowcem, za wszelką cenę chce pomścić ojca. Z pomocą przychodzi mu Jake Chambers (Tom Taylor), wyjątkowy chłopiec z Nowego Jorku. Ale czy na ratunek nie jest za późno?
(źródło: grafika google)
Filmowa „Mroczna Wieża” jest nieskomplikowaną opowieścią bazującą na pewnych elementach świata znanego z siedmiotomowego cyklu o tym samym tytule. Nie uszło mojej uwadze to, że twórcy puścili do fanów Kinga oczko, podsyłając kilka smaczków nawiązujących do innych dzieł poczytnego pisarza. Wyłapanie ich sprawiło mi wiele przyjemności.
Pierwsze sceny wrzucają nas w historię chłopca ogarniętego – mogło by się wydawać – chorobą psychiczną. Jak inaczej wytłumaczyć nawiedzające go prorocze sny i twierdzenie, że trzęsienia ziemi spowodowane są atakiem na Mroczną Wieżę? Nie pomagają zaczepiający go na ulicy bezdomni, bredzący o równoległych światach. Jake wie jednak, że wizje są autentyczne, a on musi dotrzeć do człowieka o którym śni. Odnalezienie portalu, zobaczenie ożywającego domu, który bez żadnego wyjaśnienia zaciska na chłopcu swoje drewniane macki, utwierdza Jake’a w przekonaniu, że ma do wypełnienia swego rodzaju misję. I choć w powieściach wyglądało to nieco inaczej, tak twórcy połączyli wszystko w zgrabną całość wyjaśniając te wątki, co za tym idzie – ekspozycja została zręcznie przeprowadzona.
Należy zwrócić uwagę również na to, iż rozpoczynając jakąkolwiek przygodę (szczególnie fantasy), należy skonstruować świat czy przyswoić odbiorcy podstawowe informacje dotyczące działania uniwersum. Osobom odpowiedzialnym za produkcję udało się to połowicznie. Owszem, zarysowali konflikt pomiędzy Rolandem i Człowiekiem w czerni, napomknęli o istocie Wieży, ale zapomnieli poinformować o tym, gdzie ta arcyważna budowla się znajduje, dlaczego jej zniszczenie jest tak niebezpieczne, a co najważniejsze – w jaki sposób łączy ze sobą wszystkie światy. I o ile osoby znające cykl co nieco sobie dopowiedzą, tak nieznajomość serii może wywołać skołowanie. Moim zdaniem tego typu niedomówienia są karygodne.
(źródło: www.filmweb.pl & grafika google)
Korzystnym aspektem filmowej „Mrocznej Wieży” staje się obsada. Człowiek w czerni zachowuje przyzwoity poziom. Nie ulega wątpliwości, że Matthew McConaughey bawił się swoją rolą, dodał jej swoistej lekkości, polotu, szczypty groteski, ale i dystyngowanego kunsztu, elementy humorystyczne nie przekroczyły granicy smaku. Taka odsłona Waltera przypadła mi do gustu. Odmienna rzecz dzieje się z pozostałą dwójką głównych bohaterów…
Już samo osadzenie Jake’a w głównej postaci zakrawa na obłęd, gdyż odbiorca może mylnie sądzić, że to chłopiec zagra pierwsze skrzypce. Starcie Rolanda z Człowiekiem w czerni zostało przez to zepchnięte na dalszy plan i jest mało dostrzegalne. Można odnieść wrażenie, że film prezentuje wędrówkę chłopca, a nie rewolwerowca.
A skoro o rewolwerowcu mowa… Cóż, nie można odmówić znakomitej gry aktorskiej Idrisowi Elbie, człowiek ten robił wszystko, aby oddać charakter bohaterowi. Swój cel osiągnął, aczkolwiek osobiście odczuwam rozgoryczenie powodowane tym, iż rewolwerowiec jest zupełnie inną personą, przyświeca mu odmienny motyw niż ten, który można spotkać na łamach powieści. Najbardziej zirytowało mnie to, że twórcy ukazali Rolanda jako przegranego, zrezygnowanego człowieka, który chce dokonać zemsty za ojca. Uważam, że ujmuje to postaci psując ją. Wielkim plusem zaś jest relacja powstała pomiędzy Rolandem a chłopcem. Można wyczuć tę specyficzną więź, która ich połączyła.
(źródło: www.filmweb.pl)
Rozumiem rozwścieczenie i zniesmaczenie fanów, jednak uważam, że naprawdę ciężko byłoby przenieść całe bogactwo i nietuzinkowość „Mrocznej Wieży” na ekrany. Wielowątkowość, wielopłaszczyznowość, mnogość czy konstrukcja świata rządzi się swoimi prawami, które – nawiasem mówiąc – nawet w siedmiotomowym cyklu nie zawsze się zazębiają. W produkcji brakowało mi wielu elementów, i nie mówię już tutaj o całej gamie pozostałych kluczowych bohaterów, a bardziej o klimacie, choćby jego zalążka. Niestety, nie tym razem. I – może to infantylne – ale brakowało mi kapelusza dumnie noszonego przez Rolanda.
Chciałam zobaczyć ekscytującą adaptację „Mrocznej Wieży”, chciałam poczuć dreszcz emocji, wczuć się w przedstawiony świat, przeżyć niezapomnianą przygodę spajającą elementy z multiwersum stworzonego przez Stephena Kinga, tymczasem otrzymałam luźne ujęcie niewielkiej cząstki literackiej. Moje uczucia względem filmu są ambiwalentne – tyłka nie urwało, ale źle też nie było. Gdybym mogła wyjść poza ramy gatunkowe „Mrocznej Wieży” powiedziałabym, że ta adaptacja jest całkiem niezłym kinem akcji. Film śmiało można obejrzeć w ramach relaksu, jednakże – podkreślam – nie należy na niego patrzeć przez pryzmat książek.