Początki westernów nie były proste i nie napawały optymizmem. Powstały jako przeciętna literatura rozrywkowa oscylująca wokół dzikiego zachodu, rewolwerowców czy awanturniczych bijatyk. Opowiadały wymyślone historie prawdziwych ludzi. Powieści te rzadko kiedy wyróżniały się wyniosłymi walorami literackimi, jednak poprzez rosnące zainteresowanie w końcu została doceniona.
Teksas, Lonesome Dove. Cicha, słoneczna miejscowość, znajdująca się na południe od Brazos. Dwie ulice na krzyż, saloon, kościół, kilka sklepów, a także wypożyczalnia koni, której właścicielami są Call i August – dwaj weterani wojenni, którzy po trudach przeszłości chcą wieść spokojny żywot. Są swoimi przeciwieństwami: Call jest pracoholikiem martwiącym się niemal o wszystko, stroniącym od słów i ludzi. August zaś lubi podziwiać piękno kobiet, jest smakoszem dobrych trunków oraz gier w karty. W tym miejscu swój żywot wiedzie również młody Newt, który marzy o tym, aby w końcu odnaleźć swojego ojca, oraz piękna Lorena pożądana przez wszystkich mężczyzn. Nikt nie sądził, że jeden niepozorny dzień, jedna chwila, sprawi, że sielankowa egzystencja wyrzuci mieszkańców na głęboką wodę.
Bardzo lubię wieczory. I ranki. Gdybyśmy mogli obyć się bez całej tej cholernej reszty dnia, byłbym dużo szczęśliwszy.
„Na południe od Brazos” jest powieścią napisaną z rozmachem, dbałością o każdy szczegół i wszystkim tym, co w opinii czytelnika może składać się na powieść doskonałą. Nie sposób nie zauważyć wyrazistości, jaka stoi za lekturą – realizm przekłada się na niespieszną fabułę, w której wszystkie, nawet pozornie nieistotne elementy, są ważne. Tempo przyspiesza, ciągnąc za sobą czytelnika; zwalnia, aby ponieść odbiorcę po zachwycających opisach. Książka jest powieścią wielowątkową i wielowymiarową. Można odnaleźć w niej drugie dno, kryjące się między wierszami życia na dzikim zachodzie.
Autor pokazuje życie takim, jakie jest – nie ubarwia go, pozbywa się wszelkich ozdobników. Poprzez pióro skłania czytelnika do refleksji, zasmuca go, ale i bawi. Można powiedzieć, że obrazuje wszystko w wysublimowany, acz szorstki sposób. Wydawać by się mogło, że ta blisko 900 stronicowa cegła musi wiać nudą lub miałkością – nic bardziej mylnego. Tutaj nie ma miejsca na monotonię – przeprawa przez rzekę, wichura, czy inne zdarzenia są bardzo sugestywne, przez co odbiorca ma wrażenie, jakby toczył bój z bohaterami powieści. Zajmujący klimat i unosząca się aura otaczają czytelnika, a realia rozgrywającej się akcji porywają bez reszty. Wszystkiemu towarzyszy swoisty entuzjazm i estetyczne poczucie humoru. Larry McMurtry nie zapomniał również o epoce, w jakiej rozgrywa się fabuła – nadał jej odpowiedni dla siebie kształt i wymiar.
Jeśli człowiek za bardzo pragnie jednej, jedynej rzeczy, może się rozczarować. Zdrowiej jest polubić codzienne drobiazgi: miękkie łóżka, maślankę, no i krzepkich jegomościów (…).
Poznawanie bohaterów zdobywa atencję już na samym początku. To osobowości wielowymiarowe, których każda cecha została uwypuklona i należycie nakreślona. Pierwotnie bohaterowie wydają się zgoła różni – mają swoje oddzielne historie i motywacje, jednak finalnie charaktery te przenikają się i tworzą jedną, spójną całość. Zdawać by się mogło, że jedno nie może istnieć bez drugiego, włączając w to bohaterów drugoplanowych. Każdy z nich ma swoje marzenia, cele. Epizody, których się wstydzi i zdarzenia napawające dumą. Mają swoje rozterki, niektórzy wkraczają w dorosłość, są targani dylematami. Błędy przeszłości wychodzą na światło dzienne, a teraźniejszość się o siebie upomina. Autor zwraca uwagę na trudy samotności, przyjaźń, emocjonalne rozdarcie. Można odnieść wrażenie, że postacie stają się dla czytelnika poniekąd przyjaciółmi, których los nie jest mu obojętny.
Wiem, że żałujesz. Ale dzień wczorajszy spłynął już z prądem i nie da się go cofnąć.
Westerny kojarzą się z opowieściami, gdzie prym wiedzie klarowny zarys dramatu z aspektem awanturniczym. Strzelaniny słyszane są z daleka, a piękno kobiet w połączeniu z upojeniem alkoholowym kończy się zazwyczaj jednoznacznie. I tych elementów nie zabraknie. Jednak autor wychodzi poza ramy ograniczeń i dodaje przysłowiowe „trzy grosze” od siebie. Larry McMurtry stworzył własną sieć, w którą zaplótł przeróżne zdarzenia i epizody, wyraziste osobowości, a następnie bez pardonu wciągnął w nią czytelnika. W „Na południe od Brazos” nie ma rzeczy, która by nie zachwycała.
Warto również wspomnieć o posłowiu Michała Stanka. Przybliża on odbiorcy zarys historyczny – tradycje westernu, ciekawostki związane z ekranizacją, jak i powstaniem książki, podkreślając, że czytelnik ma w rękach „arcywestern”. Dodatkowo powieść została wzbogacona o ilustrowane materiały – fotografie z epoki, oraz zdjęcia z planu filmowego serialu, opartego na kanwie powieści.
Nieważne, gdzie człowiek umiera. Ważne, gdzie żyje.
„Na południe od Brazos” jest epicką, ale i niebezpieczną przygodą w którą powinien udać się czytelnik żądny fantastycznej opowieści. Larry McMurtry pokazuje, jaki wpływ mają na nas inni, jak destrukcyjna może być samotność, opowiada o godności, wzajemnym szacunku, miłości. Ta książka oddziałuje na wyobraźnię nie w stu, a w dwustu procentach. To nie jest typowy western – to majstersztyk w czystej postaci!