Komedia kryminalna ma swoich zwolenników, jak i przeciwników. Aleksandra Rumin rzuca nowe spojrzenie na ten gatunek, obnażając przy tym studenckie środowisko. Jej debiutancka powieść została ciepło przyjęta przez czytelników, a sama pisarka mówi, że kolejna powieść już czeka na wydanie. Zapraszam na rozmowę z autorką książki „Zbrodnia i Karaś„!
Ewa Czuban: Komedia kryminalna, domieszka romansu, satyry, a nawet absurdu – skąd pomysł na taką mieszankę gatunkową?
Aleksandra Rumin: Chciałam napisać klasyczny kryminał, ale od samego początku historia zaczęła niebezpiecznie zbaczać z wytyczonego kursu. Oczywiście bez mojej zgody, a nawet przy zdecydowanym sprzeciwie. Tak naprawdę straciłam kontrolę nad fabułą i wyszła z tego taka oto przedziwna mieszanka.
Wielu czytelnikom tytuł od razu skojarzy się z klasyką – „Zbrodnia i Kara.” Czy ten zabieg był celowy?
To element przemyślanej strategii marketingowej. Plan był prosty : „podwiesić się” pod powieść, o której wszyscy słyszeli, i ogrzać się w blasku sławy Dostojewskiego. A przy odrobinie szczęścia może ktoś się pomyli i zamiast książki Fiodora kupi książkę Aleksandry?
Jak wspomina pani swój okres studencki? Czy często wraca pani do tamtych chwil?
Okres studiów wspominam wspaniale, po prostu wspaniale, o czym można się przekonać, czytając „Zbrodnię i Karasia”. Do chwil spędzonych na uczelni staram się nie wracać, ale czasami nawiedzają mnie w koszma… w snach.
W powieści obnaża pani środowisko uniwersyteckie. Sama jest pani absolwentką UKSW. Czy zapadła pani w pamięć jakaś zabawna sytuacja ze studiów?
Obawiam się, że oksfordzkie anegdoty nie nadają się do opowiedzenia w kulturalnym towarzystwie, więc żadnej nie przytoczę.
Notka wydawnicza mówi, ze jest pani pesymistką z zamiłowania. Może pani rozwinąć tę myśl?
Optymizm jest przereklamowany, a do tego pesymiści są na każdym kroku dyskryminowani przez roześmiany tłum zwolenników szklanek do połowy pełnych. Pesymiści wszyscy krajów, łączcie się! Smucimy się, bo lubimy − i mamy do tego prawo!
Czy jest coś, co zainspirowało panią do napisania książki?
Długi, ogromne długi. Zdesperowany człowiek jest zdolny do wszystkiego – nawet do napisania książki.
Czy ma pani swój pisarski wzorzec?
Uwielbiam poczucie humoru nieodżałowanego Terry’ego Pratchett’a.
Czy planuje pani napisać kolejną książkę, a jeśli tak, to czy również będzie to komedia kryminalna?
Kolejna już czeka na wydanie. Bardzo chciałabym, żeby chociaż jedna z moich książek nie była komedią, ale obawiam się, że jestem skazana na ten gatunek. Poważne pisanie po prostu nie jest mi… pisane.
Gdyby miała pani do czegoś porównać pisanie, to co by to było?
Pisanie porównałabym do egzotycznej wyprawy. Najpierw się cieszysz, że wyjeżdżasz, planujesz trasę w najdrobniejszych szczegółach, a potem lądujesz w dżungli, tygodniami dźwigasz ciężki bagaż, odganiasz się od krwiożerczych moskitów, uciekasz przed tubylcami, bez przerwy gubisz drogę i przeklinasz dzień, w którym postanowiłeś się ruszyć z kanapy. I kiedy już myślisz, że dłużej nie dasz rady – wydostajesz się z chaszczy i ledwo żywy wracasz do domu. Potem opowiadasz znajomym, jak było cudownie, chwalisz się setkami zdjęć i zaczynasz planować kolejną wyprawę.
Jakie emocje towarzyszyły pani, gdy po raz pierwszy trzymała pani w rękach swoją książkę?
Nie da się tego opisać słowami. To trzeba przeżyć!
Z którą postacią z książki się pani utożsamia i dlaczego?
Ze Stefanem, bo jego pierwowzór, który w tej chwili wlepia we mnie zielone ślepia pałające rządzą mordu, nie wybaczyłby mi, gdybym udzieliła innej (czyli zgodnej z prawdą) odpowiedzi.
Właśnie! W książce oddała pani głos kotu. Jak się narodził ten pomysł?
To nie był mój pomysł, ja stanowczo oponowałam, ale ostatecznie przekonała mnie siła argumentów Fryderyka Wilhelma V, a raczej stosowany przez niego (z wyraźną lubością!) argument siły. Zaczęło się od przemocy fizycznej („Jeszcze jedna szrama na twarzy? Służę uprzejmie!”) i terroru psychicznego („lubię ci się przyglądać, kiedy śpisz. Z bliska, z baaardzo bliska”.), a skończyło na strajku okupacyjnym klawiatury ( „Nie wstanę! Tak będę leżał!”).
Co poradziłaby pani osobie, która chce rozpocząć przygodę z pisaniem?
Nie słuchaj niczyich rad, tylko pisz, pisz i jeszcze raz pisz. A jak już napiszesz, to koniecznie zostań żoną/mężem znanego sportowca, kochanką/kochankiem kontrowersyjnego polityka, pogodynką lub gwiazdką telenoweli – będzie ci łatwiej wydać książkę.
Gdyby sama miała pani sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało. I oczywiście jaka byłaby odpowiedź?
„Jak się nazywa stolica Asyrii?” Nie, nie, to już było, a ja nie przepadam za wąwozami. To może coś z klasyki? „Jaki jest twój ulubiony kolor?”. Oktaryna, chociaż strasznie trudno upolować ubrania w tym kolorze.
Aleksandra Rumin – warszawianka z urodzenia, uksfordka z (braku) wyboru, pesymistka z zamiłowania. Absolwentka Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Laureatka niezliczonej liczby wyimaginowanych nagród literackich, które – jednoosobowo, ale niejednomyślnie – sama sobie przyznała. Zdaniem wielu (członków rodziny i skończonych szaleńców) najwybitniejsza autorka w historii polskiej literatury rozrywkowej. Fortunę, którą zbije na rekordowej sprzedaży „Zbrodni i Karasia”, zamierza przeznaczyć na zakup stada owiec rasy Valais Blacknose oraz małego zamku w Szkocji, najlepiej nawiedzonego.