Przemoc jest zamierzonym działaniem, mającym na celu wykorzystanie przewagi siłowej, czy siły autorytetu, przeciw członkom rodziny, naruszającym dobro jednostki lub powodując cierpienie. Przejawia się nie tylko, jako siła fizyczna – to także znęcanie się, dręczenie psychiczne, będące równie bolesnym. Ofiary przemocy domowej często wstydzą się tego, co dzieje się pod ich dachem, co powoduje strach i bezradność w zerwaniu łańcuchów toksyczności.
Aniela, jako młoda dziewczyna, wyprowadziła się z Świątkowic. Po dziesięciu latach, rodzinna tragedia – śmierć brata – zmusza ją do powrotu. Kobieta postanawia być tylko na pogrzebie, po którym wróci do Warszawy, gdzie obecnie mieszka. Niefortunny zbieg okoliczności sprawia jednak, że Aniela będzie musiała zostać nieco dłużej i stawić czoło demonom przeszłości.
Mój plan na jutro: nie myśleć o tym, co będzie pojutrze. Jutro to wystarczająco duży kłopot.
Anna Fryczkowska konstruuje swoją powieść wokół historii kobiet dotkniętych przemocą. Ich życie cechuje bezradność w trudach codzienności i próba pogodzenia się z własnym losem. Autorka przedstawia zaszczute kobiety, nieumiejące poradzić sobie z tym, co dzieje się w ich domach. Zdaje się, że cały koszmar pokryty został maską normalności. Niemniej, istnieje grupa kobiet, która wypracowała sobie własną odskocznię, zawracającą na tradycję; to coś, w rodzaju katharsis. Samozwańcze „Sobótki” starają się pozostać silne. Pomimo przeżytego koszmaru, wspierają się wzajemnie, dzielą doświadczeniem, znają swoje tajemnice i wyciągają pomocną dłoń. Pojawia się pytanie, czy istnieje szansa na wyjście z koszmaru, gdy ten stał się niemal dziedziczny? Co zrobić, gdy nikt nie chce pomóc?
Wybrzmiewająca tajemnica jest wszechobecna. Anna Fryczkowska sprawnie manipuluje napięciem, acz nie zarzuca czytelnika zwrotami akcji. Utkana intryga zdaje być zbyt prosta, przewidywalna, ocierająca się o schematyczność; szyta grubymi nićmi, ponieważ dziwnym wydaje się brak chęci dowiedzenia prawdy. Gdy ta jednak wychodzi na jaw, mieszkańcy pozostają bierni – pytani nabierają wody w usta.
Czytelnik poznaje dawne i obecne zdarzenia z kilku perspektyw, mających różny wydźwięk i charakter. Wielogłos jest intrygującym zabiegiem, jednak można odnieść wrażenie, że niektóre sceny są przegadane. Choć kreacja bohaterów nie wzbudza w czytelniku większych emocji – postaci drugoplanowe bywają szablonowe i mało barwne, tak w ciekawy sposób została przedstawiona relacja matki i córki. To relacja uszkodzona i wybrakowana.
Nie ulega wątpliwości, że społeczność Świątkowic jest zepsuta. To miejsce smutne, duszne, zatęchłe. Mała wieś zarzucająca kurtynę milczenia na to, co dzieje się wokół. Autorka świetnie oddała klimat i atmosferę panującą w tym miejscu, gdzie ludzie, z pewną dozą nieufności, przyjmują obecnie panujące trendy. Zdawać by się mogło, że to właśnie wina tego miejsca. Wszak tutaj nie warto mówić głośno o tym, co boli – i tak nikt nie zostanie wysłuchany, a co gorsza, pozostanie na językach wszystkich mieszkańców.
„Wdowinek” to książka poruszającą ważki temat przemocy wobec kobiet, niemniej traktuje również o samotności, o próbie ucieczki od przeszłości, o więzach rodzinnych i głęboko skrywanej tajemnicy. Ciekawie prowadzona narracja potęguje wybrzmiewającą w niej frustrację i niemoc. Nie brak w niej determinacji w dążeniu do odkrycia prawdy, która niestety okazuje się zbyt przewidywalna.