Wielokrotnie, na aukcje internetowe, trafiają druki nazywane białymi krukami. Stają się one obiektem pożądania kolekcjonerów, a ich ceny są nierzadko niebotyczne. Jednak jest garstka ludzi, którzy są w stanie zapłacić duże pieniądze za to jedno, konkretne wydanie.
Z biblioteki Uniwersytetu Princeton zostają skradzione rękopisy dzieł F. Scotta Fitzgeralda. Wkrótce po kradzieży, dwóch złodziei zostaje złapanych, pozostali zaś zapadają się pod ziemię, podobnie jak manuskrypty. FBI, pomimo przedsięwziętych kroków, pozostaje bezradne.
Sprawę przejmuje firma ubezpieczeniowa, która podejmuje własne śledztwo. Są w stanie zrobić niemal wszystko, aby tylko odzyskać skradzione dzieła. Wszelkie poszlaki i skrupulatnie zbierane informacje prowadzą na florydzką wyspę, do pewnego antykwariatu. Niestety z braku dowodów nie można jednoznacznie stwierdzić, że rękopisy rzeczywiście tam są. Firma jednak nie musi trzymać się zasad – zatrudnia młodą pisarkę i proponuje jej układ: pieniądze w zamian za zbliżenie się do antykwariusza i poznanie jego sekretów.
– Przecież żyjesz w świecie fikcji. Po prostu stworzysz trochę nowej.
Malownicza, mała wyspa. To ona staje się przystanią dla pragnących zaznać spokoju, czy ukojenia. Tutaj życie toczy się zupełnie inaczej – pośpiech i przykre powinności schodzą na dalszy plan. Choć wydaje się, że miejsce to nie ma żadnej skazy, tak kryje niejedną tajemnicę. Dzięki sugestywnym opisom, nadającym miejscom i zdarzeniom wyrazistości, świetnie ujętym detalom oraz ciekawie odmalowanemu klimatowi, odbiorca ma wrażenie, jakby sam przebywał na wyspie. Tutaj każde odbicie fal niesie się echem, chłodny wiatr, bijący z kart powieści, smaga twarz, a poranna bryza daje ukojenie.
Pomiędzy tym krajobrazem kroczą bohaterowie – jednostki budzące mniejsze lub większe emocje. Wplątanie czytelnika w ekscentryczne i niejednoznaczne cechy postaci, jest ciekawym punktem. Bohaterowie serwują interesującą konstelację osobowości – w dużej mierze sprzecznych. Stają się oni osobliwym zlepkiem wszelkich manier, cech i rys, które wzajemnie się uzupełniają, przenikają i zderzają, nadając fabule słodko-gorzki smak. Ich działania, czy motywacje nie zawsze są zrozumiałe. Czasem wydają się naiwni wręcz infantylni. John Grisham, obnaża środowisko pisarzy, rzucając intymne spojrzenie na ich życie. Podejmuje dyskusję dotyczącą procesu twórczego, peroruje na temat rynku wydawniczego, pokazuje, że sporządzone umowy między wydawcą a autorem wcale nie jest takie, jak mogłoby się wydawać.
Zdawać by się mogło, że główna oś fabularna koncentrować się będzie na śledztwie prowadzonym w sprawie skradzionych manuskryptów – nic bardziej mylnego. Autor stawia na rozwinięcie wątków obyczajowych i to one wiodą tutaj prym. Kradzież ustępuje miejsca subtelnemu romansowi, wewnętrznym dylematom, zagadnieniom moralnym. Wątki te płynnie się przenikają, tworząc intrygującą mieszankę. Czytelnik zatem nie spotka się z szaleńczym pościgiem za złodziejami. Akcja rozgrywa się dość powoli, można powiedzieć, że leniwie i ospale, aby w ostatnich scenach przyspieszyć. Niestety nie obyło się bez dozy przewidywalności, szczególnie w finalnych wydarzeniach.
„Wyspę Camino” cechuje prostota i lekkość. To powieść utrzymana w obyczajowych ryzach – pozbawiona została zaskakujących zwrotów akcji, czy rosnącego napięcia. Wybrzmiewająca sensacja nie zostaje dopuszczona do głosu. Poruszając kwestie ludzkiej moralności, Grisham odnosi się do relatywizmu. Autor nie stosuje wyszukanych zabiegów, nie używa skomplikowanego języka, jednak mimo to, całość prezentuje się dość intrygująco i atrakcyjnie.