Wykluczenie społeczne jest zjawiskiem złożonym i wielowymiarowym, którego rezultaty niosą za sobą długofalowe następstwa. Jest to problem, który może dotknąć każdego – bez względu na wiek, czy płeć. Brak możliwości pełnienia ról społecznych, lub korzystania z dóbr publicznych, sprawia, że człowiek nie może się prawidłowo rozwijać.
Do czasu tragicznego w skutkach popołudnia, kiedy to zginęło siedmiu członków familii Blackwoodów, rodzina uchodziła za typową, choć nie do końca lubianą. Mieszkańcy miasteczka wciąż rozpamiętują pamiętne wydarzenie. Drwiny i szyderstwo ze strony sąsiadów zmusiły pozostałą trójkę – Mary Katherine, jej siostrę Constance i wuja Juliana – do alienacji, niemal całkowitego wycofania się z życia publicznego. Jednak życie w odosobnieniu nie jest takie złe – rodzina wykształciła sobie własny, uporządkowany tryb, wedle którego przebiega im każdy dzień. Harmonia zostaje przerwana w chwili, gdy do domostwa przybywa mężczyzna – kuzyn Charles.
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale czas i porządek danych dni dobiegł końca (…).
„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” jest powieścią spowitą paranoiczną mgłą, w której kryją się mroczne sekrety, a demony przeszłości nieubłaganie proszą o atencję. Shirley Jackson precyzyjnie buduje warstwę psychologiczną rodziny żyjącej z piętnem. Każdy dzień jest dla nich wyzwaniem, zmusza do odegrania swoistej gry; każdy dzień kreśli zdarzenia, wymagające podjęcia niełatwych decyzji, dokonania wyborów.
Autorka „Nawiedzonego domu na wzgórzu” znakomicie ukazała naganne zachowania mieszkańców małej miejscowości. Odbiorca ma okazję zobaczyć wrogie nastawienie względem rodziny, kpinę wymierzoną w ich stronę. Zmuszające do refleksji fragmenty zostały nacechowane emocjonalnym wydźwiękiem, aczkolwiek brakuje im odrobiny zacięcia.
Całą historię poznajemy dzięki Mary Katherine, która na co dzień staje się obserwatorem otaczającego ją świata. Osobowość ta jest pokrętna, dziwaczna, ale przy tym subtelna. Uczucia towarzyszące bohaterce są niemal namacalne. Gorączkowa i gęsta atmosfera napędza fabułę, która notabene jest prosta, ale przy tym wiarygodna. Postaci drugoplanowe są charakterami tkwiącymi w swego rodzaju marazmie i amoku. Zamknięci w czterech ścianach pogrążają się we własnej rzeczywistości, która z czasem zaczyna przytłaczać czytelnika. Choć wyróżniają się indywidualnością, to brak im werwy. Wydawać by się mogło, że są marionetkami czekającymi na finalne odegranie swojej roli.
Przedstawiona opowieść emanuje swoistą magią, która za sprawą wysublimowanego języka, zamyka czytającego w murach zamku – pełnego ciepła i oddania, ale i mroku. Styl pełen niedomówień tworzy schizofreniczny wręcz klaustrofobiczny klimat, który niejednokrotnie wzbudza w odbiorcy lęk. Shirley Jackson, rysując fabułę, fenomenalnie oddała gotycki klimat, któremu przyświecają realistyczne, acz lakoniczne opisy. Autorka do ostatnich stron trzyma czytelnika w ryzach niepewności i niepokoju, ten z kolei, potęgowany jest przez nieoczywistości i niedopowiedzenia przewijające się niemal przez całą powieść.
(…) dom nadal przesiąknięty jest złością, i zdziwiłam się, że jedno uczucie może u kogoś trwać tak długo.
„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” to lektura ze wszech miar niepokojąca, odurzająca i niezwykła. To ludzie, ich natura, grają tutaj pierwsze skrzypce; to ich pokręcone umysły tworzą materię zdarzeń, które zwieńczone znakiem zapytania, niczego do końca nie wyjaśniają.